Tytuł:
Starcie Królów
Autor:
George R.R. Martin
Ocena:
7/10
„Władzę
ma ten, kogo ludzie uważają za sprawującego władzę.”
Stracie
królów” Geroge’a R.R. Martina to drugi tom sagi Pieśni Lodu i
Ognia, tak dobrze znanej fanom literatury fantasy. Cały cykl zdobył
światową sławę, gdy stacja HBO rozpoczęła emisję serialu,
będącego ekranizacją powieści amerykańskiego autora. Pierwsze
wydanie „Starcia…” w języku angielskim pochodzi z 1998 r.
Polskie tłumaczenie zostało wydane w 2000 r. Książka zdobyła
prestiżową Nagrodę Locusa i była nominowana do Nagrody Nebula za
najlepszą powieść fantasy w 1999 r.
Akcja
książki dzieje się w dobrze nam już znanej z pierwszego tomu
krainie Westeros. Dawniej Żelazny Tron łączył całe królestwo,
jednak po śmierci króla Roberta Baratheona wielu lordów okrzykuje
się prawowitym następcom tronu. A kiedy wszyscy są królami, nie
jest nim tak na prawdę nikt. Panuje za to chaos i wojna. Do tego
wszystkiego biały kruk z Cytadeli zapowiada koniec najdłuższego
lata jakie pamiętają żywi. A długie lato oznacza jeszcze dłuższą
zimę.
Kolejny tom,
kolejna część historii naszych ukochanych/znienawidzonych
bohaterów. Każdy kto miał do czynienia z literaturą Martina, wie,
że można się spodziewać wszystkiego. W przeciwieństwie do
większość fantastyki, tutaj główny bohater może zginąć w
każdym momencie. Ilość bohaterów jest z resztą tak mnoga, że
nie wiadomo, kto jest tym najważniejszym, który przetrwa do końca.
Każda postać, nie ważne czy pierwszo-, drugo-, a nawet
trzecioplanowa, jest bardzo wyraźnie zarysowana. Każdą postać
możemy kochać albo nienawidzić, a na pewno nikt nie może być nam
obojętny.
„Starcie
królów” wg mnie jest lepsze od poprzedniego tomu. Sama saga jest
fantastyką na bardzo wysokim poziomie. „Gra o Tron” była jednak
swego rodzaju wprowadzeniem do uniwersum, przez co większą część
książki stanowiły opis relacji, co momentami bardzo nużyło.
Pisząc kolejny tom, Martin uznał, że wiemy już wystarczająco,
przez co akcja szła bardzo wartko. Pod koniec, w czasie bitwy o
Czarny Nurt, nie mogłam się oderwać. Nie ważne czy to opis bitwy
czy sceny erotycznej. Martin napisze to tak, ze będzie
arcydziełem.
Ukazują
się nam też nowe postacie. Niektóre z nich bardzo intrygujące.
Ygritte – rudowłosa dzika, którą ratuje Jon Snow, Stannis i
Renly Baratheon – bracie zmarłego Roberta, którzy (oboje!) każą
się tytułować Królem Siedmiu Królestw, także Melisandre –
kapłankę Pana Światła, która wręcz omotała sobie wokół palca
Stannisa.
Intrygi,
sojusze, zdrady, nienawiść, miłość…. To wszystko sprawia, że
musimy wiedzieć co jest dalej. Do tego autor do perfekcji opanował
sztukę zaskakiwania czytelnika, w związku z czym wiele razy „opadła
mi szczęka”. Wszystko, nawet najmniejszy wątek, został dokładnie
przemyślany i dopracowany. Jedyne co mogę zrobić, to zachęcić do
przeczytania tej książki. A jeśli jeszcze nie sięgnęliście po
„Grę o tron” – zróbcie to jak najszybciej! Gdy już raz w nie
„wpadniecie”, nie będziecie się mogli powstrzymać, przed
sięgnięciem po kolejne.