Tytuł oryginału: „American Gods”
Autor: Neil Gaiman
Rok wydania: 2013
Wydawnictwo: MAG
Ocena: 5/10
„Ludzie wierzą, pomyślał Cień. Tak to już z nimi jest. Wierzą. A potem nie biorą odpowiedzialności za to, w co wierzą. Przywołują kolejne istoty i nie ufają swoim tworom. To ludzie zaludniają ciemność duchami, bogami,elektronami, opowieściami. Ludzie wyobrażają sobie i wierzą i owa wiara, twarda, niezmienna jak skała, ma moc stwórczą.”
Poznajmy Cienia. Gdy dwa dni przed końcem odsiadki dowiaduje się, że jego żona zginęła w wypadku samochodowym, jego życie zmienia się nie do poznania. Oszołomiony mężczyzna w trakcie drogi powrotnej do domu spotyka tajemniczego Pana Wednesday'a, twierdzącego że jest uchodźcą wojennym, byłym bogiem i królem Ameryki. Namawia on Cienia na współpracę, która nie wiadomo do końca na czym ma polegać. Nie mający nic do stracenia mężczyzna zgadza się i wyruszają razem w zaskakującą podróż. Jednak jest ktoś, kto chce ich powstrzymać.
„Człowiek stworzył Boga na swój obraz i podobieństwo” twierdził grecki filozof Ksenofanes z Kolofonu. I tym właśnie zdaniem można streścić dzieło Gaimana. Autor pokazuje nam świat, w którym istnieje niezliczona ilość bogów. Bogów, których sami stworzyliśmy, przywieźliśmy do Ameryk i zapomnieliśmy o nich, nie czując żadnej odpowiedzialności. Przez zapomnienie, jakim ich obdarzyliśmy, żyją w nędzy, muszą kraść i oszukiwać, a w końcu umierają. Bo Ameryka jest złym miejscem dla starych bogów. Ich miejsce zastąpili bardzo szybko nowi bogowie, symbole materializmu, mediów, obżarstwa, seksu i wszystkiego, co rządzi nami w XXI wieku. Jednak staruszkowie nie poddają się tak łatwo. Zbliżająca się wojna może się okazać ostatnią deską ratunku, ale czy nie kryje się za nią jakiś podstęp?
W swej powieści Neil Gaiman zabiera nas w trochę za długą podróż po Ameryce – kraju wielokulturowego, pełnego zepsucia i rozpusty. Krytycznie ocenia ten kraj, będący zlepkiem ludności z całego świata, wyrzutków, zbrodniarzy i degeneratów, który stał się dla nich ostoją wolności i demokracji. Połączenie tych jakże odmiennych cech i wartości oczywiście zaowocowało ogłupieniem i zagubieniem ludzi. Cień widzi Amerykę jako kraj rozdarty. W którą stronę przechyli się szala?
Książka jest przepełniona mitologią, którą uwielbiam w każdej postaci. I to nie tej oklepanej. Sięga po bogów mniej znanych popkulturze, ukazując też dużą wiedzę na ich temat. I chwała mu za to. Koncept jest bardzo pomysłowy. Ukazanie świata jako miejsca, w którym nic nie jest stałe, a my jesteśmy skazani na ciągłe poszukiwanie swojego miejsca. Jednak podróż, którą odbywamy z głównym bohatera jest za długa i w pewnym momencie po prostu nudzi. Ile można jeździć od boga do boga i prosić o pomoc. Do tego dość przewidywalne rozwiązanie akcji i zakończenie pozostawiło niesmak.
Przystępując do lektury tak naprawdę nie wiedziałam czego się spodziewać. Mimo licznych symboli i metafor, wiele tematów zostało potraktowanych bardzo dosłownie. Na przykład tytuł. Bogowie, których poznajemy są całkowicie amerykańscy. Sama postać Wednesday'a, czyli Odyna. W Stanach jest to mężczyzna w garniaku żyjący z licznych oszustw i przekrętów. Natomiast gdy Cień jest w Reyljaviku poznajemy tamtejszego Odyna, starego mężczyznę w płaszczu i kapeluszu z mewim piórkiem, przypominającego „starzejącego się hipisa”. Do tego jeszcze filozofowanie i refleksje i tak dalej. Nie jest źle, książka wciąga przez pierwsze rozdziały i czyta się bardzo przyjemnie. Jakby wyciąć ze środka tak ze 100 stron, moja ocena byłaby zdecydowanie wyższa.
Zaczęłam czytać tę książkę i jakoś tak koło 50 strony ją odstawiłam. Wtedy mi nie podeszła, może czas na podejście numer 2? Chyba się zastanowię.
OdpowiedzUsuńTeż zastanowie sie nad przeczytaniem tej książki. Uwielbiam mitologie i tak dalej, ale strasznie nie lubie nużących książek. Od razu przestaje je lubić i odstawiam. Taki głupi zwyczaj. No ale jak znajde troche czasu (bo teraz czytam 4 książki na raz) to być może sięgnę po nią i sama sie przekonam, czy jest mi sie znudzi.
OdpowiedzUsuń