Tytuł oryginału: "The Sign of Four"
Autor: Arthur Conan Doyle
Cykl: "Sherlock Holmes" (tom 2)
Data premiery: luty 1890
Data premiery wydania: 13 czerwca 2012
Ocena: 5/10
"Zbrodnia jest banałem, całe nasze życie jest banałem i nic innego nie rządzi światemjak banał."Spokój panujący przy Baker Street przerywa wizyta Mary Morstan. Piękna, młoda kobieta zwraca się o pomoc do Sherlocka Holmesa. Okazuje się, że od 10 lat, w każdą rocznicę tajemniczego zniknięcia jej ojca, ktoś przysyła jej drogocenne perły. Tym razem jednak otrzymała także list, a w nim propozycję spotkania. Podejmując się rozwikłania tej zagadki, bohaterowie nie spodziewają się nawet, jak trudna i niebezpieczna będzie to przygoda. Wkrótce pojawi się tytułowy znak czterech, w zamkniętym od wewnątrz pokoju odnajdą ciało mężczyzny zabitego w dość nietypowy sposób, ruszą w szaleńczy pościg za złoczyńcami, a wszystko to, by poznać prawdę i odzyskać skarb. Od teraz liczy się każdy szczegół, każda minuta…
Co ten Sherlock w sobie ma, że od dekad nieprzerwanie przyciąga miliony czytelników? Niezaprzeczalnie Doyle'owi udało się stworzyć postać jedyną w swoim rodzaju, a jego przygody, opisane z perspektywy równie słynnego doktora Watsona, dopracowane są w każdym calu, a czytanie ich to czysta przyjemność. Tak samo oglądanie ich ekranizacji, czy to tych bliższych oryginałowi, jak z Robertem Downey'em Jr, czy uwspółcześnionych - "Sherlock" z Benedictem Cumberbatch w roli tytułowej. Para brytyjskich detektywów z Baker Street na stałe zapisała się w popkulturze i to w samej czołówce ikon kryminału.
Możecie teraz pomyśleć: "ej, skoro tak się zachwyca, skąd ocena 5/10". A no właśnie. Przekonałam się, że ów mistrz kryminałów, pisarzem jest bardzo nierównym. Mimo mojego uwielbienia, muszę to przyznać z bólem serca. W prawdzie jest to dopiero druga przeczytana przeze mnie powieść z tej serii [recenzję poprzedniej znajdziecie tutaj], ale już zdążyłam się odrobinę zawieść. Nie tego się spodziewałam.
Wszystko zaczyna się od pięknej sceny, w której znudzony detektyw mówiąc wprost daje sobie w żyłę. Jego zachowanie to kwintesencja Sherlocka jakiego znamy i kochamy. Gdy tylko trafia w jego ręce intryga, misja, której tylko on może podołać, dostaje takiego kopa, że nie można wręcz za nim nadążyć. Za to uwielbiam Holmesa. Ucz mnie mistrzu! Po chwili jednak przestaje być tak wspaniale.
Wszystko zaczyna się od pięknej sceny, w której znudzony detektyw mówiąc wprost daje sobie w żyłę. Jego zachowanie to kwintesencja Sherlocka jakiego znamy i kochamy. Gdy tylko trafia w jego ręce intryga, misja, której tylko on może podołać, dostaje takiego kopa, że nie można wręcz za nim nadążyć. Za to uwielbiam Holmesa. Ucz mnie mistrzu! Po chwili jednak przestaje być tak wspaniale.
"Znak czterech" to historia o poszukiwaniu skarbu, oczywiście jest też morderstwo i wielka zagadka. Historia zapowiadała się wspaniale. Świetny pomysł na kryminał z wielkim potencjałem, od którego ciężko się oderwać. Wszystko psuje pewna dama, Mary Morstan, w której od pierwszego wejrzenia i na zabój zakochuje się nasz narrator. W wyniku tego całe śledztwo zostało zepchnięte na drugi plan i co chwilę napotykamy na wielkie miłosne rozterki z serii "chciałbym, ale się boję". I jak "Studium w szkarłacie" połknęłam, tak teraz te 178 stron momentami dłużyło mi się niemiłosiernie. Chciałam kryminału, dostałam romansidło, a tego gatunku zwykłam unikać jak ognia.
Rozumiem, że Doyle chciał nam pokazać, iż chociaż jeden z jego bohaterów jest człowiekiem i ma uczucia. Może ta historia o wielkiej miłości i jeszcze większych rozterkach miała za zadanie przyciągnąć do serii płeć piękną albo dodać odrobiny piękna do brutalnego i okrutnego świata. Nie wiem. Mam tylko nadzieję, że w kolejnych odsłonach więcej jest o naszym wspaniałym detektywie.
Rozumiem, że Doyle chciał nam pokazać, iż chociaż jeden z jego bohaterów jest człowiekiem i ma uczucia. Może ta historia o wielkiej miłości i jeszcze większych rozterkach miała za zadanie przyciągnąć do serii płeć piękną albo dodać odrobiny piękna do brutalnego i okrutnego świata. Nie wiem. Mam tylko nadzieję, że w kolejnych odsłonach więcej jest o naszym wspaniałym detektywie.
Mimo tego, że ta część przygód o detektywie z Baker Street 221B jest słabsza i momentami po prostu nudna, nie zraziło mnie to wcale. Przy najbliższej okazji [czyt. przypływ gotówki] zaopatrzę się w kolejny tom - "Pies Baskervillów" - i zatonę w lekturze.
_______
Przeczytane w ramach wyzwania:
_______
Przeczytane w ramach wyzwania:
Ze wszystkich powiesci Doyle'a, ta podobała mi się najmniej ... :/
OdpowiedzUsuńMiałam podobne odczucia co ty. Myślę że ta część powstała pod naporem mody albo czegoś takiego. Ale mimo wszystko czytałam dalej następne części i nie żałuję ;)
OdpowiedzUsuńMam podobne odczucia co do "Sherlocków" w ogóle, i do "Znaku Czterech". "Pies Baskerville'ów" wypada chyba jednak nieco lepiej.
OdpowiedzUsuńTak się doczepię tylko. "Okazuje się, że od 10 lat, w rocznicę tajemniczego zniknięcia jej ojca, ktoś przysyła jej drogocenną perłę." - to oznacza, że ktoś co roku przysyła jej jedną i tę samą perłę, to chyba niemożliwe. ;) "Drogocenne perły" pasowałoby lepiej.
Dzięki za podpowiedź. Już poprawiam :)
UsuńBardzo ciekawa recenzja. Bez owijania w bawełnę. Zaciekawiony grą Benedict'a Cumberbatch'a postanowiłem zasięgnąć do lektury (idąc tropem, że powinna być jeszcze ciekawsza). Zakupiłem więc pierwszą i drugą część. Przy luźniejszych chwilach (czytaj: koniec sesji) zatonę również. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńBardzo bym chciał zacząć czytać powieści o Sherlocku, ale jak na razie nie miałem okazji. Ogólnie planuję kiedyś kupić sobie kilka części za jednym razem, żeby mieć maraton od razu :D
OdpowiedzUsuńTaki maraton to dobra rzecz, a że książki o Sherlocku nie są ani drogie, ani przerażająco grube, to wręcz czysta przyjemność ;) u mnie kolejny już czeka w kolejce ;)
UsuńMiałam zapoznać się z książkami tego autora. Chyba jeszcze na mnie poczekają...
OdpowiedzUsuńMyślę że Doyle nie obraziłby się za nieprzychylne recenzje xD Podobno nienawidził postaci Holmesa, ale zmuszony był pisać kolejne opowiadania, żeby zarobić na życie, a wbrew jego osobistej opinii, ocena czytelników była wysoka, a wręcz granicząca z uwielbieniem. Zauważyłam, ze pisarze często nie doceniają najbardziej popularnych dzieł. Osobiście jestem na siebie niesamowicie zła, że moja znajomość Sherlocka skończyła się na kilku opowiadaniach w podstawówce i we współczesnej ekranizacji z B. Cumberbatchem, o której wspominasz. Tą recenzją przypomniałaś mi, że powinnam wziąć się w tym temacie w garść ;)
OdpowiedzUsuń