Tytuł oryginału: "Fight Club"
Data premiery: 10 wrześnie 1999 r.
Gatunek: thriller psychologiczny
Reżyseria: David Fincher
Na podstawie: "Podziemny krąg" - Chuck Palahniuk
Ocena: 10/10
"Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki.Trzydziestoletni karierowicz (Edward Norton) żyje w luksusie, pnie się po szczeblach kariery, reprezentując sobą typową materialistyczną postawę. Wydawać by się mogło, że ma wszystko, czego pragnie współczesny człowiek. Ale czy to czego pragniemy, jest tym czego potrzebujemy? Bezimienny narrator zaczyna się w tym wszystkim gubić, cierpi na bezsenność i szuka sposobu na jej wyleczenie. Receptą mają okazać się terapie grupowe ludzi poważnie dotkniętych przez los. Z czasem anonimowy bohater uzależnia się od cierpień innych. Tam poznaje Marle Singer (Helena Bonham Carter). Następnie, może to przypadek, a może przeznaczenie, spotyka w samolocie Tylera Durdena (Brad Pitt), mężczyznę, który swoją pewnością siebie, szaleństwem i buntowniczością bardzo namiesza w jego życiu. Po wypiciu o kilka kolejek za dużo, zaczynają się bić. Ich na pozór niewinna zabawa, przemienia się w tytułowy Fight Club, podziemny klub, gdzie mężczyźni mogą uciec od wszechogarniającego konsumpcjonizmu i modelu idealnego mężczyzny z okładek kolorowych magazynów. Mogą stać się sobą, uwolnić pierwotne instynkty i po prostu dać komuś po mordzie.
Druga zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki.
Trzecia zasada klubu walki – kiedy ktoś mówi „stop” albo puszcza farbę, koniec walki.
Czwarta zasada klubu walki – walczy tylko dwóch facetów.
Piąta zasada klubu walki – na raz może trwać tylko jedna walka.
Szósta zasada – bez koszulek, bez butów.
Siódma zasada – walki trwają tak długo, ile potrzeba.
I ósma i ostatnia zasada – jeśli to jest twoja pierwsza noc w klubie walki, musisz walczyć."
O czym tak naprawdę jest ten film? Tutaj zaczyna się jego fenomen. Jest o tym, o czym chcemy, żeby był. Każdemu z nas coś innego w duszy gra, coś innego siedzi w głowie. Dla jednych będzie to historia o walce z wszechogarniającym konsumpcjonizmem i systemem, dla drugich – anarchią i chaosem. Dla mnie przede wszystkim jest to historia o odnalezieniu siebie. Tego prawdziwego „ja”, tak różnego od wykreowanego modelu człowieka.
Wszystko zaczyna się od jednego prostego zdania: „Uderz mnie”. Rozpoczyna to lawinę zdarzeń, której nie można kontrolować, ale tylko na pozór. Ów lawina jest częścią większego planu, który ma nam pokazać jak śmieszni jesteśmy, z tymi naszymi markowymi ubraniami, meblami z katalogów i marzeniami o wielkim bogactwem. W szaleństwie Tylera jest metoda. Ilu z nas wie, czego potrzebuje. POTRZEBUJE, a nie pragnie. Nie mamy celu, przez co popadamy w panikę, tracąc kontrolę nad otoczeniem, czy nawet własnym ciałem. Większość z nas mogłaby się utożsamić z naszym Narratorem, nawet jeśli nie jesteśmy tego świadomi.
"Nie ma wielkiej wojny ani wielkiej depresji. Naszą wielką wojną jest wojna duchowa, wielką depresją jest nasze życie" |
„Rzeczy, które posiadasz, ostatecznie posiadają Ciebie” [org. „The things you own end up owning you”]Nie chciałabym tutaj narazić Was na wszelakie spojlery, ale skupcie się mocno na szczegółach, oglądając ten film. Jesteśmy obdarowywani ogromną ilością wskazówek, dotyczących zakończenia. Na początku, gdy Narrator zmaga się z bezsennością, dosłownie na ułamki sekundy pojawia się postać. Wygląda to jakby film był uszkodzony, ale gdy to zauważycie, później zrozumiecie tego sens. Samo zachowanie Marli i Tylera powinno nasunąć nam na myśl, że coś jest nie tak. Wszystko to jest jak zabawa w kotka i myszkę reżysera z widzem.
Zabawny z początku może wydawać się wątek ze sprzedażą mydła. Co ciekawe Norton i Pitt na prawdę nauczyli się je wytwarzać. Twórcy w ten sposób śmieją nam się prosto w twarz. Wytykają palcem bezmózgi materializm. To smutne, bo prawdziwe, ale i też bardzo zabawne.
"To było piękne. Sprzedawaliśmy bogatym kobietom mydło z ich własnych tłustych tyłków" |
Co z pozoru miało tylko sposobem na rozładowanie frustracji, przerodziło się w rewolucję. Projekt "Chaos" i walka z chorym systemem przypomina mi inny film - "V jak Vendetta". Tyler jest do Vendetty bardzo podobny. Obaj to szaleńcy, których poczynania ciężko z rozumieć, przez co przerażają jeszcze bardziej. To jednak tylko moje skojarzenie, bo wiele tych mężczyzn też różni.
Produkcje tego typu zmuszają do myślenia. Może i to oklepany frazes, ale tak właśnie jest. Nagromadzenie metafor i symboli, emocje, jakie w trakcie seansu przeżywałam, szok, z którego wyjść nie mogę do tej pory... Długo myślałam o tym, co tutaj napisać. Gdy pojawiły się napisy końcowe, w głowie miałam pełno myśli, ale gdy otworzyłam notatnik, nie mogłam skleić nawet jednego sensownego zdania. Gapiłam się w białą stronę czekając na olśnienie. Jest to niewątpliwie film kultowy, zasługujący na tą pozycję w każdym calu. Nie mówcie jednak o tym nikomu. Znacie przecież zasady.
____________
Obejrzane w ramach:
Zainteresowałaś mnie i to bardzo. Chętnie obejrzę tak dobry film, pełen symboli.
OdpowiedzUsuńMuszę obejrzeć, skoro to taki dobry film. Pamiętam, że już dawno miałam na niego chęć, ale potem jakoś zapomniałam.
OdpowiedzUsuńTeż dałam temu filmowy najwyższą notę - zasługuje na to ;)
OdpowiedzUsuńJest świetny :)
OdpowiedzUsuń